Dziwne to miasto. Takie kolorowe, czyste, bez ani jednego
papierka na chodniku. „Poukładane”. W którym wszystko musi być idealne,
podręcznikowe. Ludzie tacy życzliwi, uprzejmi do przesady. Wszystko nowoczesne, gdzie technologia doprowadza do szewskiej pasji,
utrudniając skorzystanie z toalety. W którym mieszkańcy ułatwiają sobie życie jak tylko mogą, w każdej dziedzinie, nawet przy układaniu skarpetek w komodzie - nie
dość że są ułożone kolorystycznie, to
jeszcze złożone w kostkę i ustawione według metek, ba! czasami mają wyszyte
nazwy kolejnych dni tygodnia, o tak po prostu, żeby było prościej. W którym na pierwszy rzut oka wydaje
się, że wszyscy się gdzieś spieszą, że wszystko tu robi się w biegu. Ale w tym szaleństwie
jest metoda, bo okazuje się, że to tylko pozory, że to tylko tak wygląda, bo
tak naprawdę tu każdy na wszystko ma
czas i żyje się ze spokojem. Wszystko wręcz MUSI być robione wedle
zasady „Mamy dużo czasu!!!”. Przecież łatwiej by było sprzątnąć gałęzie
z ławki w parku przy użyciu rąk. Ale po co się przemęczać, skoro te cztery
gałązki w ciągu godziny sprzątnie dziwny mały traktorek, obsługiwany przez trzy osoby?
Miasto,
w którym policjant upominając Cię z
uśmiechem na twarzy, bo dopuściłeś się drobnego wykroczenia, przeprasza że
zajmuje czas i bardzo uprzejmie prosi o zachowanie spokoju. Ale że jak? Że
bez mandatu? A do tego, gdy jadąc autem chcesz zmienić pas i po prostu wbijasz
się komuś, nikt Ci nie prezentuje środkowego palca? Miasto, w którym kelnerka z 7eleven podając
kultową tutaj kawę z drożdżówką przeprasza, że od razu nie odezwała się po
angielsku. „Czy podać coś jeszcze?” powiedziała w języku urzędowym. Jak ona
śmiała?! „Bezczelna”…! Miasto, w którym po angielsku ( mimo, że urzędowym jest
tu inny język) przeprowadzisz interesującą rozmowę z czterolatkiem…
Dziwne to miasto… Ale takie intrygujące i
uzależniające.
Dziwne to miasto, w którym pieszy na pasach jest traktowany niczym
święta krowa w Indiach. Miasto, w którym
jadąc w metrze i nie mając w ręku iphona, czuję się jakbym była bez ubrania.
A jednocześnie w którym uprzejmość i
ciągły uśmiech na twarzy to chyba jakaś wada wrodzona, bo moja ukochana polska
mentalność każe mi się doszukiwać złych intencji w każdym, bo „na pewno za
plecami tyłek mi obrobi”. A może nie? Challenge
accepted!!! Do sprawdzenia!
Dziwne to miasto, w którym w galerii handlowej 70% konsumentów to
tatusiowie z wózkami, nosidełkami, chustami. Jasnowłose dzieci niczym z
amerykańskiej reklamy płatków śniadaniowych. A tatusiowie wyglądają tak jakby
tuż po śniadaniu teleportowali się do włoskiego salonu mody, w którym sztab
specjalistów przygotuje ich wizerunek na cały dzień. A mamusie gdzie? A mamusie spełniają się zawodowo! Ale ci
tatusiowie… Są idealni! Dziewięciu na dziesięć ma dłuższe włosy, zaczesane do
góry niczym od linijki. Coraz częściej wąsy „na Brada Pitta”, do tego stylowe okulary, no i te ubrania od włoskich
stylistów... A wyobrażacie sobie, że barwy narodowe odpowiednio wyeksponowane
dają niesamowity efekt? I nie chodzi mi tutaj o maszt z flagą przed każdym
domem, ale o ubiór! Oj, Jacyków nie miałby
roboty tutaj...
I znowu moja polska wredna „ja” się
odzywa: ale że niby co? Że niby oni tak sami się wystylizowali? Że bez kobiety?
Że sami tak sobie chodzą na zakupy. Że różowa koszulka jest w modzie, a
kolorowe spodnie nie są dla bab, no i że niby sandały plus skarpetki to obciach?
Jasne! Ale żeby nie było: kocham Polskę i tęsknię za nią jak diabli, nawet za
tymi sandałami! A tutaj mój dodatkowy zmysł wyłapywania w tłumie rodaków
wyostrzył się. Szczególnie w piątkowy wieczór w monopolowym… wtedy jakoś tak
bardzo się uruchamia…
Dziwne to miasto. W którym nic mnie już
nie zdziwi! I kiedy tak codziennie jadę
sobie metrem, przeciskając się przez tłumy przedstawicieli każdej narodowości
świata, odpowiednio eksponującej strojem swoją miłość do ojczyzny. Czasami
ten tutejszy międzynarodowy dress code
sprawia, że czuję się jak na wielkiej imprezie u ambasadora. I
kiedy zmierzam skasować mój miesięczny bilet, właśnie wtedy - czuję się
jak mrówka w wielkim mrowisku. Zawsze wtedy
myślę sobie o Bin Ladenie. Że takie
metro - to przecież idealny cel…
Spacer po Sztokholmie:
Marta
Czarnecka - Wojda
Super :) gratuluje bloga :)
OdpowiedzUsuńCieszę sie bardzo, że się spodobało, zachęcam do lektury kolejnych wpisów, które już niebawem...
OdpowiedzUsuńGratuluję tak udanego przekazu;))) i czekam na wiecej
OdpowiedzUsuńSuper fotki :)
OdpowiedzUsuńfajnie, lekko, bez nadęcia!! tak jakbym była w sztokholmie!! Atmosfera, ludzie, moda... dowiedziałam się dduuużżżżooo więcej niż z przewodnika! A będzie coś może o szewdzkiej kawie???
OdpowiedzUsuńtak w ogóle, co oznacza to Svergie??? to jest jakieś szwedzkie imię???
Łapka!!!
Karola z Krakowa:**
Dziękuję za wszystkie piękne, motywujące komentarze... Będzie jeszcze dużo innch tematów, które mam nadzieję jeszcze bardziej przybliżą Szwecję. A Sverige to po po szwedzku "Szwecja":) Pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńNa część drugą zapraszamy bliżej weekendu:)) No i czekamy na WIĘCEJ!!!
OdpowiedzUsuńGratuluję Martuś:)
OdpowiedzUsuńMarta,artykuły czyta się bardzo dobrze,nie ma zbędnej pisaniny a zawierają dużo treści,do tego dołożyłaś {świetny pomysł}spacer po Sztokholmie.Mam nadzieję,że w przyszłości zwiedzimy{wirtualnie}z Tobą całą Skandynawię,czego Tobie i sobie życzę.Żeby nie było tak słodko mam małe ale,opisuj zdjęcia,które przedstawiają zabytki lub ważne miejsca.Poza tym jest na pięć i czekam na kolejną wyprawę mrówy.Wujek Andrzej Międzyrzecz
OdpowiedzUsuńDziękujemy za cenną uwagę z podpisywaniem zdjęć!
UsuńPozdrawiamy Wuja i czekamy na kolejny wpis Mrówy!
Mrówa,kiedy kolejna wyprawa, pusto w Twoim mrowisku , nie ma co czytać i oglądać.Pozdrawiam ,wujek.
UsuńJuż jutro zapraszamy na kolejną porcję mediolańskiej mody! Później jeszcze coś z Włoch, a później będzie znów Mrówa:DDD
UsuńPozdrawiam!!