...czyli niezbędny dodatek do kolorowych, pachnących i pysznych wypraw.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Stambuł – „Ulica Manekinów”

 
 
 
 
    „Reklama - dźwignią handlu”. To powszechnie znane powiedzenie, ilustruje fakt, z jakiego wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę, tj. jak wielki wpływ strategie marketingowe wywierają na nasze wybory, a mimo to, mniej lub bardziej świadomie, im ulegamy. I oczywiście, kupujemy. Są to także słowa, które idealnie ilustrują rzeczywistość tureckiej ulicy.
    Patrząc na Turków, szczególnie tych prowadzących swe kramy na bazarach czy w najbardziej obleganych przez turystów miejscach, nie można mieć wątpliwości, że umiejętności marketingowe wypili już z mlekiem matki. I tak, idąc pierwszą z brzegu ulicą w tureckim mieście, musimy być przygotowani na bogactwo barw, zapachów i dźwięków, jakie w nas uderzy. Nie tylko będziemy zmuszeni walczyć na chodniku o kawałek przejścia pomiędzy zaganiaczami z okolicznych kawiarni czy sklepików, nie tylko większość mijających nas taksówek będzie trąbiło na nasz widok, przypominając, że chętnie podrzucą nas choćby kawałek, nie tylko większość kucharzy będzie okrawała mięso z rożna, nakładała aromatyczną zupę z soczewicy czy kroiła słodką baklawę tuż przy naszym nosie, bezskutecznie starającym się omijać zapachy unoszące się zza szeroko otwartych drzwi lub okien restauracji, egzotyczne będą również wystawy.
 


 
     Pierwszy raz uderzyło mnie to spostrzeżenie w Stambule. Poza ulicami, na których kawiarnie przeplatają się z drogeriami, sklepy obuwnicze z tymi z modą młodzieżową, a punkty z kebabem z restauracjami, możemy tam jeszcze znaleźć ulice, o wyraźnie wyspecjalizowanym profilu. Okoliczni mieszkańcy doskonale wiedzą, że na poszukiwanie eleganckiego garnituru najlepiej wybrać się na jedną z wąskich ulic, niedaleko Osmanbey, gdzie w którymś z kilkunastu sklepów, umieszczonych jeden przy drugim, z pewnością znajdą coś dla siebie. Przez długi czas lubiłam też wracać do domu ulicą Tarlabaşı, w okolicach której znajduje się zadziwiająco dużo sklepów z perukami i akcesoriami do układania włosów, a od znajomej dowiedziałam się, że istnieje również ulica, gdzie przedmiotem handlu większości sklepów są bukiety i stroiki ze sztucznych kwiatów.

 
 


 
      Zastanawiając się, jak tak bezpośrednia bliskość konkurencji wpływa na zyski, doszłam do wniosku, że kluczowe w tym przypadku muszą być wystawy. Turcy nie byliby bowiem sobą, gdyby w tej kwestii nie dołożyli absolutnie wszelkich starań, by maksymalnie przykuć uwagę przechodzącego ulicą potencjalnego klienta. Wystawa to pierwszy z etapów walki o niego. Musi zatem odpowiednio prezentować przedmiot handlu, a równocześnie w jak największym stopniu odróżniać się go od podobnego, który umieszczony jest w witrynie następnego sklepu. A to już doprawdy okazja do niepohamowanego folgowania wyobraźni.
 
 
 
    Rozwiązanie tej zagadki przyszło do mnie, pewnego dnia, w którym to nieopatrznie skręciłam w nieznaną ulicę i znalazłam się twarzą w twarz z pierwszym manekinem. Byłam na „Ulicy Manekinów”[1]. Poza warsztatami samochodowymi i punktami wulkanizacyjnymi, znajdowały się na niej już tylko sklepy sprzedające manekiny wystawowe.
    Potencjalnych, przyszłych poszukiwaczy „Ulicy Manekinów” ostrzegam, iż przecina ona jedną z niebezpiecznych dzielnic Stambułu, stąd by uniknąć ewentualnych nieprzyjemności, lepiej nie zapuszczać się w te okolice samemu, szczególnie wystrzegając się godzin wieczornych i nocnych. Dla tych z kolei, których mogły przestraszyć te zastrzeżenia dodam, iż podobno ulica leży na trasie autobusu linii Havaş jadącego z lotniska Ataturka do placu Taksim, zawsze pozostaje zatem taka forma zwiedzania.
 



 



Anna Dylicka






[1] Prawdziwa nazwa "Ulicy Manekinów" to Dolapdere. Ale dla potencjalnych turystów – uwaga! – tam jest naprawdę niebezpiecznie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Po przeczytaniu zostaw po sobie ślad. Napisz komentarz!