Przez
długi czas zastanawiałam się, czy aby dobrze robię. Laponia w sierpniu? Wizyta u Świętego
Mikołaja latem? Brzmiało to dość niedorzecznie. Ponadto… wakacje w miejscu
gdzie będzie mi zimno? Poza tym
przyznaję, że należę do mieszczuchów, więc całość brzmiała dla mnie trochę zniechęcająco.
Gdyby nie fakt, że na podróż po Laponii zaprosiła mnie rodowita Finka, sama
nigdy bym się nie zdecydowała. Życiowe
przygody mają jednak to do siebie, że szansa na nie pojawia się nie więcej niż raz.
Trzeba więc wykazać się refleksem. Wiem o tym dobrze, więc bez dłuższego zastanawiania, spakowałam
walizkę. Kilka grubszych swetrów. Jesienna kurtka. Płaszcz przeciwdeszczowy i
niezbędne gumowce. Oraz dużo, naprawdę bardzo dużo środków na komary.
Biało – metalowe noce w Oulu
Z moją fińską przyjaciółką Maiją, spotkałyśmy
się w Oulu, jej rodzinnej miejscowości. Oulu to miasto w środkowej Finlandii. To na północ od niego
rozpoczynał się cel naszej podróży –
kraina wiecznego zimna, czyli Laponia.
W centrum Oulu – przyjemnego i spokojnego miasteczka wita pomnik potężnego policjanta. To właśnie
obok niego spotkaliśmy się z resztą naszej fińskiej ekipy. W Oulu spędziliśmy cały weekend, przejeżdżając
je wzdłuż i wszerz rowerami. Wiedząc, że jest to pierwsze i ostatnie
większe miasto na trasie, starałam się korzystać
z niego jak tylko mogłam. Przy centrum jest wielki, typowo fiński targ, z którego nie
można mnie było wyciągnąć. Na szczęście czasu na wszystko było wiele, ponieważ
latem dzień w Finlandii jest bardzo długi. Blada noc przychodzi jedynie na
kilka godzin. W czerwcu w ogóle nie zapada. Każdej nocy nasz cel był jeden – metalowe imprezy, z których Finlandia
słynie. Właściwie każdą wieczorną
godzinę spędzaliśmy w innym klubie. Oulu
nie jest duże, ale ilość tamtejszych nocnych klubów jest naprawdę zdumiewająca!
Jednak przy każdej wizycie jeszcze bardziej zaskakiwał mnie fakt, jaką ilość
alkoholu potrafi wprowadzić do organizmu przeciętny Fin. Za każdym razem,
do momentu nieprzytomności. No cóż… Co
kraj to obyczaj. Jednak w porównaniu do
tego co dzieje się w Finlandii, polski problem z alkoholem wydaje się być
żaden.
Rovaniemi i sierpniowa wizyta u Świętego Mikołaja
Przyczepa, w której mieliśmy spędzić niecały tydzień, nie była pokaźnych rozmiarów. Jednak było
w niej wszystko czego potrzeba. Finowie
są rzeczywiście doskonale zorganizowani i niesamowicie praktycznie podchodzą do
życia.
Pierwszym punktem wyprawy było Rovaniemi, czyli fińska stolica
prowincji Laponia. Miasto nie jest duże. W centrum kilka sklepów, nieliczne
kawiarenki, ale przede wszystkim wielki pomnik zespołu Lordi oraz manekiny przedstawiające każdego z jego
członków. Po moim przyśpieszonym kursie muzyki metalowej w Oulu, już dobrze
wiedziałam, dlaczego koniecznie muszę zrobić sobie przy pomniku zdjęcie.
W markecie na obrzeżach Rovaniemi zrobiliśmy większe
zakupy wiedząc, że później może być coraz trudniej o wygodę jaką jest sklep. Im
bliżej północy ceny mogą być też coraz wyższe, nie wspominając już o szoku
cenowym na terenie Norwegii.
Pierwszy nocleg – plaża przy
jeziorze na obrzeżach miasta. Całkowita cisza.
Spokój jakbyśmy w Finlandii byli zupełnie sami. Letnia,
skandynawska noc, która za nic nie
chciała zapadać oraz… tysiące, miliony żądnych krwi komarów!
Kolejnym przystankiem była
wyczekiwana przez wszystkich wizyta u Świętego Mikołaja nieopodal Rovaniemi.
Mimo, że był sierpień, a wioska jest dość skomercjalizowana i tak wszyscy czuli się szczególnie. Tak jakby
każdy przeniósł się na chwilę do swoich marzeń z dzieciństwa. Co prawda wejście na wizytę do Świętego jest zupełnie bezpłatne, ale za
wszystko inne trzeba słono płacić. Całość wioski jest sprytnie
zorganizowana tak, żeby koniecznie coś kupić. My zdecydowaliśmy się tylko na
jedno, grupowe zdjęcie.
Przed wejściem na wizytę, trzeba było odczekać swoje, bo nawet w sierpniu
odwiedzających jest wielu. Czeka się
więc w specjalnie przygotowanym miejscu. Wszystko jest tam zaciemnione,
jakby odcięte od rzeczywistości. Na
środku tyka mechanizm największego zegara jaki w życiu widziałam – to zegar odmierzający czas dla całego świata.
Wielki Mikołaj siedział na jeszcze większym krześle. Siedział
statycznie, w ciężkim biało – czerwonym ubraniu. Miał długą, białą ze starości
brodę. Wyglądał jak opoka dla całego
świata. Kiedy grubym, niskim głosem spytał mnie, czy byłam grzeczna – wiedziałam już na
pewno – on jest prawdziwy!
Szwedzka Ikea i koło podbiegunowe
Dalej ruszyliśmy na zachód. Po przekroczeniu koła podbiegunowego przy
okazji wizyty u Świętego Mikołaja,
chcieliśmy przekroczyć je raz jeszcze na terenie Szwecji. Pomimo, że był
sierpień, robiło się naprawdę chłodno.
Jak znalazł przydały się swetry, czasem nawet kurtki. Jechaliśmy drogami, które przecinały niekończące się nigdzie lasy.
Trzeba tylko uważać na renifery! Te prócz kierowców pod wpływem sporych dawek alkoholu, są częstym powodem wypadków. Co robi się z tak
też zabitym reniferem? Ponieważ w przyrodzie nic nie powinno się zmarnować, takie
zwierzę po prostu się zjada.
Po drodze nigdzie nam się nie śpieszyło,
więc robiliśmy przystanki tam gdzie chcieliśmy. Ich głównym celem były leśne
owoce, w szczególności skandynawski letni rarytas, czyli białe maliny.
Na obiady wybieraliśmy miejsca, gdzie można bezpiecznie rozpalać ogniska.
Co jedliśmy? Ponieważ wielu Finów jest
wegetarianami, były to przeważnie grillowane na prowizorycznym grillu warzywa.
Papryka, cukinia i grzyby. Do tego chleb i czasami kurczak. Oraz wielkie ilości
ryb, w szczególności łososia. Do każdego posiłku rzecz jasna mleko, bez
którego żaden Fin nie wyobraża sobie dnia. Obowiązkowa była też kawa, która
jest również typowo fińskim uzależnieniem.
Czy kiedykolwiek słyszeliście o czymś takim jak salmiakki? Jeśli ktoś was
tym poczęstuje, nie bądźcie zbyt odważni w testowaniu. Salmiaki jest rodzajem fińskich
cukierków. Są czarne, malutkie i zupełnie niepozorne. Jeszcze teraz na ich
wspomnienie robi mi się słabo. Finowie je uwielbiają. A ja wciąż nie mogę uwierzyć
jak można jeść coś słodko–słonego?!
Mimo, że północna część Skandynawii nie oferuje żadnych komercyjnych
rozrywek, w towarzystwie Finów nie można się nudzić. Rano, choćby wiało i
padało, zawsze około dwudziestominutowy bieg. Wieczorem konieczny spacer przed
snem. I… do czego nie mogłam się
ostatecznie przełamać – konieczne pływanie w każdym (!!!) napotkanym jeziorze.
Dzięki tak zdrowemu systemowi życia, typowy
Fin rzadko kiedy choruje i nigdy nie jest przeziębiony. Mojej przyjaciółki
Maiji nigdy nie widziałam też ospałej czy zmęczonej. „Nie masz już siły – wskocz do
zimnego jeziora! To takie orzeźwiające!”.
Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w Szwecji, bo jej granica była zupełnie
niewidoczna. Po drodze minęliśmy kilka oznak cywilizacji w postaci małych,
uroczo wyglądających miasteczek.
Co prawda nikt tego nie planował, ale będąc w Szwecji trudno nie trafić
do Ikei. Kiedy zobaczyliśmy jej znaczek w głowie każdego pojawiła się ta sama myśl – lody i kawa! Krótka wizyta i znów byliśmy w przyczepie. Cel następny był już blisko – szwedzkie koło podbiegunowe.
66 32
Kiedy przekracza się grubą linię z napisem 66 32, rzeczywiście - człowiek czuje się jak w
innym świecie. Był sierpień, ale im bardziej na północ, tym bardziej robiło
się zimno. A wyprawa jeszcze przecież nieskończona. Koło podbiegunowe w Szwecji przekroczyliśmy w
miejscowości Jokkmokk. Celem wieńczącym naszą
podróż, była norweska miejscowość Narvik.
Im bliżej Narviku tym bledsze były również noce. Zupełnie zmieniał się też krajobraz, który zaczął wyglądać jak z księżyca. Coraz mniej drzew. Pełno skał
i rosnące pomiędzy nimi krzewy, krzewy i raz jeszcze krzewy.
Kiedy noce prawie zupełnie zanikły, zaczęło się robić trochę nieswojo.
Wtedy też usłyszałam o zjawisku zwanym „lapońską gorączką”. Nadmiar słońca latem i jego zupełny brak
zimą, podobno wywołuje u Skandynawów mieszkających na samej północy znaczne
wahania nastrojów. Od depresji po ekscytacje, co w życiu codziennym jest
trudne do zniesienia. Po doświadczeniu białych nocy, potrafię to trochę
zrozumieć. Spanie przy dziennym świetlne, jest naprawdę irytujące.
Spać się więc nie chciało. A taka atmosfera jak zawsze, prowokuje opowiadanie licznych niestworzonych historii.
Po wysłuchaniu wszystkich opowieści moich fińskich kompanów, zrozumiałam już dlaczego
to właśnie Skandynawowie są mistrzami w pisaniu kryminałów…
Narvik i kąpiel w Morzu Norweskim
Ostatnim przystankiem był Narvik. Tu dochodził kres naszej podróży i
początek długiej drogi powrotnej. Narvik to typowe norweskie miasteczko na
północy. Przeszliśmy się po jego centrum
i udaliśmy się do portu na kawę, ale tym razem produkcji własnej. Nawet i dla
Finów, norweskie ceny są całkowicie zaporowe.
Przyznać trzeba, że kiedy dotarliśmy do Narviku nawet i niezniszczalna
Maija była już zmęczona. Znużenie podróżą
i pragnienie spędzenia nocy w zwykłym łóżku śniło się każdemu. Kiedy dotarliśmy
do najbardziej północnego punktu naszej
podróży, nie wierzyłam w to co się stało. Niestety,
muszę stwierdzić z przykrością, że byłam
jedyną osobą z naszej ekipy, która nie wykąpała się w Norweskim Morzu. Powiem więcej, nie
byłam w stanie nawet ściągnąć swojej kurtki. Nie mogę jednak stwierdzić, że
żałuję, bo na samo wspomnienie kąpiących się Finów w przeraźliwie zimnym morzu,
do teraz przechodzi mnie wielka, mrożąca krew w żyłach ciarka. Na szczęście potrzebna była jedna osoba, która ten wyczyn
uwieczniała na zdjęciach.
Co działo się dalej? Długa i
przepiękna droga powrotna do Finlandii. A tam tak wyczekiwana przez moich kompanów
sauna. Bo sauna, podobnie jak kąpiel
w mroźnej wodzie, dobra jest na wszystko! Pobyt w tradycyjnej saunie z
samymi Finami, był kolejnym fascynującym wyzwaniem. Po całej podróży mogę stwierdzić
jedno - Finowie są nie do zdarcia! Sekret
ich fenomenalnej kondycji jest prosty: zdrowe jedzenie, duża dawka
systematycznej fizycznej aktywności, a przy tym kąpiele w zimnej wodzie z
wizytami w saunie na przemian.
A jak było w saunie z Finami? O tym… będzie już zimą!
Dorota
Kamińska
racja, racja. od finow mozna wiele nauczyc sie.. pzdr!!
OdpowiedzUsuńja tez była u swietego mikołaja w sierpniu! dziekuję Ci za ta relacje, choc na chwile mogłam wrócic wspomnieniami do tych cudownych kilku dni w finlandii, szwecji i norwegii. Niestety jeszcze nie zdazyłam napisac własnej relacji. Zgadzam sie zupełnie, ze w wiosce św. mikołaja człowiek mimo lata czuje sie szczegolnie! pozdrawiam cieplutko!
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że zimą chyba bym się nie wybrała... Być może się mylę, ale musi być strrrasznie zimno!
Usuńa szminka się przydała? świetna relacja, dzięki!
OdpowiedzUsuń47 yr old Structural Analysis Engineer Estele Rand, hailing from Brentwood Bay enjoys watching movies like Bright Leaves and Gunsmithing. Took a trip to Historic Town of Grand-Bassam and drives a 3500. Wiecej informacji o autorze
OdpowiedzUsuń