...czyli niezbędny dodatek do kolorowych, pachnących i pysznych wypraw.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Laponia w sierpniu, czyli letnia wizyta u Świętego Mikołaja








     Przez długi czas zastanawiałam się, czy aby dobrze robię.  Laponia w sierpniu? Wizyta u Świętego Mikołaja latem? Brzmiało to dość niedorzecznie. Ponadto… wakacje w miejscu gdzie będzie mi zimno?  Poza tym przyznaję, że należę do mieszczuchów, więc całość brzmiała dla mnie   trochę   zniechęcająco.  

  

     Gdyby nie fakt, że na podróż po Laponii zaprosiła mnie rodowita Finka, sama nigdy bym się  nie zdecydowała. Życiowe przygody mają jednak to do siebie, że szansa na nie pojawia się nie więcej niż raz. Trzeba więc wykazać się refleksem. Wiem o tym dobrze,  więc bez dłuższego zastanawiania, spakowałam walizkę. Kilka grubszych swetrów. Jesienna kurtka. Płaszcz przeciwdeszczowy i niezbędne gumowce. Oraz dużo, naprawdę bardzo dużo środków na komary.



Biało – metalowe noce w Oulu


      Z moją fińską przyjaciółką Maiją, spotkałyśmy się w  Oulu, jej rodzinnej miejscowości. Oulu to miasto  w środkowej Finlandii. To na północ od niego rozpoczynał się  cel naszej podróży – kraina wiecznego zimna, czyli  Laponia. W centrum Oulu – przyjemnego i spokojnego miasteczka  wita pomnik potężnego policjanta. To właśnie obok niego spotkaliśmy się z resztą naszej fińskiej ekipy.  W Oulu spędziliśmy cały weekend, przejeżdżając je  wzdłuż i wszerz rowerami.  Wiedząc, że jest to pierwsze i ostatnie większe miasto  na trasie, starałam się korzystać z niego jak tylko mogłam. Przy centrum jest  wielki, typowo fiński targ, z którego nie można mnie było wyciągnąć. Na szczęście czasu na wszystko było wiele, ponieważ latem dzień w Finlandii jest bardzo długi. Blada noc przychodzi jedynie na kilka godzin. W czerwcu w ogóle nie zapada. Każdej nocy nasz cel był jeden – metalowe imprezy, z których Finlandia słynie.  Właściwie każdą wieczorną godzinę spędzaliśmy w innym klubie. Oulu nie jest duże, ale ilość tamtejszych nocnych klubów jest naprawdę zdumiewająca! Jednak przy każdej wizycie jeszcze bardziej zaskakiwał mnie fakt, jaką ilość alkoholu potrafi wprowadzić do organizmu przeciętny Fin. Za każdym razem, do momentu  nieprzytomności. No cóż… Co kraj to obyczaj. Jednak  w porównaniu do tego co dzieje się w Finlandii, polski problem z alkoholem wydaje się być żaden.






Rovaniemi i sierpniowa wizyta u Świętego Mikołaja


     Przyczepa, w której mieliśmy spędzić niecały  tydzień, nie była pokaźnych rozmiarów. Jednak było w niej wszystko czego potrzeba. Finowie są rzeczywiście doskonale zorganizowani i niesamowicie praktycznie podchodzą do życia.

      Pierwszym punktem wyprawy było Rovaniemi, czyli fińska stolica prowincji Laponia. Miasto nie jest duże. W centrum kilka sklepów, nieliczne kawiarenki, ale przede wszystkim wielki pomnik zespołu  Lordi oraz manekiny przedstawiające każdego z jego członków. Po moim przyśpieszonym kursie muzyki metalowej w Oulu, już dobrze wiedziałam, dlaczego koniecznie muszę zrobić sobie przy pomniku zdjęcie.

     W  markecie  na obrzeżach Rovaniemi zrobiliśmy większe zakupy wiedząc, że później może być coraz trudniej o wygodę jaką jest sklep. Im bliżej północy ceny mogą być też coraz wyższe, nie wspominając już o szoku cenowym na terenie Norwegii.

    Pierwszy nocleg – plaża przy jeziorze  na obrzeżach miasta. Całkowita cisza. Spokój jakbyśmy  w  Finlandii byli zupełnie sami. Letnia, skandynawska noc, która  za nic nie chciała zapadać oraz… tysiące, miliony  żądnych krwi komarów!




     Kolejnym przystankiem była wyczekiwana przez wszystkich wizyta u Świętego Mikołaja nieopodal Rovaniemi. Mimo, że był sierpień, a wioska jest dość skomercjalizowana  i tak wszyscy czuli się szczególnie. Tak jakby każdy  przeniósł się na chwilę  do swoich marzeń z dzieciństwa. Co prawda wejście na wizytę do  Świętego jest zupełnie bezpłatne, ale za wszystko inne trzeba słono płacić. Całość wioski jest sprytnie zorganizowana tak, żeby koniecznie coś kupić. My zdecydowaliśmy się tylko na jedno, grupowe  zdjęcie.

   
      Przed wejściem na wizytę, trzeba było odczekać swoje, bo nawet w sierpniu odwiedzających jest wielu. Czeka się więc w specjalnie przygotowanym miejscu. Wszystko jest tam zaciemnione, jakby odcięte od rzeczywistości. Na środku tyka mechanizm największego zegara jaki w życiu widziałam –  to zegar odmierzający czas dla całego świata.

   Wielki Mikołaj siedział na jeszcze większym krześle. Siedział statycznie, w ciężkim biało – czerwonym ubraniu. Miał długą, białą ze starości brodę. Wyglądał jak opoka dla całego świata. Kiedy grubym, niskim głosem spytał  mnie, czy byłam grzeczna – wiedziałam już na pewno – on  jest prawdziwy!







Szwedzka Ikea i koło podbiegunowe


     Dalej ruszyliśmy na zachód. Po przekroczeniu koła podbiegunowego przy okazji wizyty  u Świętego Mikołaja, chcieliśmy przekroczyć je raz jeszcze na terenie Szwecji. Pomimo, że był sierpień, robiło się  naprawdę chłodno. Jak znalazł przydały się swetry, czasem nawet kurtki. Jechaliśmy drogami, które przecinały niekończące się nigdzie lasy. Trzeba tylko uważać na renifery! Te prócz kierowców  pod wpływem sporych dawek alkoholu, są  częstym powodem wypadków. Co robi się z tak też zabitym reniferem? Ponieważ w przyrodzie nic nie powinno się zmarnować, takie zwierzę po prostu się zjada.




      Po drodze nigdzie nam się nie śpieszyło, więc robiliśmy przystanki tam gdzie chcieliśmy. Ich głównym celem były leśne owoce, w szczególności skandynawski letni rarytas, czyli białe maliny.




     Na obiady wybieraliśmy miejsca, gdzie można bezpiecznie rozpalać ogniska. Co jedliśmy? Ponieważ wielu Finów jest wegetarianami, były to przeważnie grillowane na prowizorycznym grillu warzywa. Papryka, cukinia i grzyby. Do tego chleb i czasami kurczak. Oraz wielkie  ilości  ryb, w szczególności łososia. Do każdego posiłku rzecz jasna mleko, bez którego żaden Fin nie wyobraża sobie dnia. Obowiązkowa była też kawa, która jest również typowo fińskim uzależnieniem.






    Czy kiedykolwiek słyszeliście o czymś takim jak salmiakki? Jeśli  ktoś was tym poczęstuje, nie bądźcie zbyt odważni w testowaniu. Salmiaki jest rodzajem fińskich cukierków. Są czarne, malutkie i zupełnie niepozorne. Jeszcze teraz na ich wspomnienie robi mi się słabo. Finowie  je uwielbiają. A ja wciąż nie mogę uwierzyć jak można jeść coś słodko–słonego?!


     Mimo, że północna część Skandynawii nie oferuje żadnych komercyjnych rozrywek, w towarzystwie Finów nie można się nudzić. Rano, choćby wiało i padało, zawsze około dwudziestominutowy bieg. Wieczorem konieczny spacer przed snem. I… do czego nie mogłam się ostatecznie przełamać – konieczne pływanie w każdym (!!!) napotkanym jeziorze. Dzięki tak zdrowemu systemowi życia,  typowy Fin rzadko kiedy choruje i nigdy nie jest przeziębiony. Mojej przyjaciółki Maiji nigdy nie widziałam też ospałej czy zmęczonej. „Nie masz już  siły – wskocz do zimnego jeziora! To takie orzeźwiające!”.


    Nie wiem kiedy znaleźliśmy się w Szwecji, bo jej granica była zupełnie niewidoczna. Po drodze minęliśmy kilka oznak cywilizacji w postaci małych, uroczo wyglądających miasteczek.

    Co prawda nikt tego nie planował, ale będąc w Szwecji trudno nie trafić do Ikei. Kiedy zobaczyliśmy jej znaczek w głowie każdego pojawiła się ta sama  myśl –  lody i kawa! Krótka wizyta i znów byliśmy  w przyczepie. Cel następny był już  blisko – szwedzkie  koło podbiegunowe.




66  32


         
    Kiedy przekracza się grubą linię z napisem 66  32, rzeczywiście - człowiek czuje się jak w innym świecie. Był sierpień, ale im bardziej na północ, tym bardziej robiło się zimno. A wyprawa jeszcze przecież nieskończona.  Koło podbiegunowe w Szwecji przekroczyliśmy w miejscowości Jokkmokk.  Celem wieńczącym naszą podróż, była norweska miejscowość Narvik. Im bliżej Narviku tym bledsze były również noce. Zupełnie zmieniał się też krajobraz, który zaczął wyglądać  jak z księżyca. Coraz mniej drzew. Pełno skał i rosnące pomiędzy nimi krzewy, krzewy i raz jeszcze krzewy.




     Kiedy noce prawie zupełnie zanikły, zaczęło się robić trochę nieswojo. Wtedy też usłyszałam o zjawisku zwanym „lapońską gorączką”. Nadmiar słońca latem i jego zupełny brak zimą, podobno wywołuje u Skandynawów mieszkających na samej północy znaczne wahania nastrojów. Od depresji po ekscytacje, co w życiu codziennym jest trudne do zniesienia. Po doświadczeniu białych nocy, potrafię to trochę zrozumieć. Spanie przy  dziennym świetlne, jest   naprawdę irytujące.

     Spać się więc  nie chciało. A taka atmosfera jak zawsze,  prowokuje  opowiadanie licznych niestworzonych historii. Po wysłuchaniu wszystkich opowieści moich fińskich kompanów, zrozumiałam już dlaczego to właśnie Skandynawowie są mistrzami w pisaniu kryminałów…




Narvik i kąpiel w Morzu Norweskim


    Ostatnim przystankiem był Narvik. Tu dochodził kres naszej podróży i początek długiej drogi powrotnej. Narvik to typowe norweskie miasteczko na północy. Przeszliśmy  się po jego centrum i udaliśmy się do portu na kawę, ale tym razem produkcji własnej. Nawet i dla Finów, norweskie ceny są całkowicie zaporowe.


     Przyznać trzeba, że kiedy dotarliśmy do Narviku nawet i niezniszczalna Maija była już zmęczona. Znużenie podróżą i pragnienie spędzenia nocy w zwykłym łóżku śniło się każdemu. Kiedy dotarliśmy do najbardziej północnego punktu  naszej podróży, nie wierzyłam w to co się stało. Niestety, muszę stwierdzić  z przykrością, że byłam jedyną osobą z naszej ekipy, która nie wykąpała się  w Norweskim Morzu. Powiem więcej, nie byłam w stanie nawet ściągnąć swojej kurtki. Nie mogę jednak stwierdzić, że żałuję, bo na samo wspomnienie kąpiących się Finów w przeraźliwie zimnym morzu, do teraz przechodzi mnie  wielka, mrożąca krew w żyłach ciarka. Na szczęście potrzebna była jedna osoba, która ten wyczyn uwieczniała na zdjęciach.

  


    Co działo się dalej? Długa i przepiękna droga powrotna do Finlandii. A  tam tak wyczekiwana przez moich kompanów sauna. Bo sauna, podobnie jak kąpiel w mroźnej wodzie, dobra jest na wszystko! Pobyt w tradycyjnej saunie z samymi Finami, był kolejnym fascynującym wyzwaniem. Po całej  podróży mogę stwierdzić jedno -  Finowie są nie do zdarcia! Sekret ich fenomenalnej kondycji jest prosty: zdrowe jedzenie, duża dawka systematycznej fizycznej aktywności, a przy tym kąpiele w zimnej wodzie z wizytami w saunie na przemian. 

     A jak było w saunie z Finami? O tym… będzie już zimą!




Dorota Kamińska